Następnego dnia po trafieniu Neli na salę numer 3, wchodzę szukam jej – brak dziecka, pytam czy ktoś ją przestawił? Okazuje się, że było potrzebne miejsce (dużo urodzeń z komplikacjami) i Nela trafiła w trybie ekspresowym na salę numer 4, czyli ostatnią prostą przed drogą do domu. Pierwsza moja myśl – czy to nie za szybko? Oczywiście mały szczegół – nikt o tym nas nie poinformował, że zmieniona jest sala. Tylko czy ta wiedza by w czymś nam pomogła ? Tylko w tym, że nie mieli byśmy „zawału serca, po wejściu na salę i zobaczeniu, że naszego kruszka nie ma…” . W nowej sali mała radzi sobie świetnie, daje radę już w 100% oddychać samodzielnie.
Teraz ostanie najtrudniejsze zadanie – jak tego dzieciaka nauczyć jeść z tej butelki nie wspominając o piersi… Trzeba pozbyć się sondy bo bez tego zostaniemy tutaj na długie tygodnie. Ustalamy z Anią codziennie w domu taktykę co kto i jak robi będąc przy małej. Jak zwykle podchodzimy zadaniowo. Butelka poszła w ruch przy każdej naszej możliwości karmienia, pozostały czas gdy nas nie ma ( raczej karmią ją sondą bo przecież takie karmienie trwa – trzeba chcieć). To już indywidualne podejście położnej – początek współpracy na tym etapie jest oporny ( później będzie znacznie lepiej). Z położną laktacyjną Ania próbuje przystawić Nele do piersi. Ten etap jest taki mozolny i ciężki – można bardzo łatwo się poddać i przejść na mleko modyfikowane, które powoduje, że taki maluch troszkę szybciej przybiera na wadze dzięki czemu szybciej opuści oddział.